Recenzja filmu

Fanka (2014)
Jeanne Herry
Sandrine Kiberlain
Laurent Lafitte

Przypadek Muriel

"Fanka" to historia opowiedziana na jednym tonie. Herry stara się zrównoważyć nieprawdopodobny rozwój zdarzeń realistyczną konwencją. Tymczasem wszystko dużo mniej by nas dziwiło, gdyby
Nakręcić film, w którym nieprawdopodobne sytuacje są motorem napędowym narracji i bronią się właśnie ze względu na swoją niewiarygodność to sztuka. Debiutująca w pełnym metrażu Jeanne Herry porwała się z motyką na słońce. Zrealizowała film o zbrodni trochę przypadkowej, a w pewnym sensie doskonałej. Kino na szczęście nauczyło ją, że starannie przygotowany plan to nie wszystko. Na równi z morderczą logiką rządy nad światem sprawują więc w "Fance" zbiegi okoliczności, spontanicznie podejmowane decyzje i emocje, które wymykają się spod kontroli. Herry splotła je z gatunkowymi kliszami i trochę nieudolnie opowiedziała historię o winie bez kary.


    
"Fankę" ogląda się trudno, jeśli na ciąg fabularnych zdarzeń patrzy się z odrobiną rozsądku. Zanim narracja dobrnie do końca i okaże się, że absurdalne założenia grały z historią w jednej drużynie, będziemy wątpić, nie dowierzać i pewnie trochę się nudzić. Herry nie ma jeszcze tyle reżyserskiej wprawy, żeby wciągnąć nas w swój kryminalny świat i owinąć wokół małego palca, jak robili to Alfred Hitchcock czy Agatha Christie. Francuzka stara się nawiązywać do tradycji kina noir i w jej cieniu opowiadać własną, na wskroś współczesną historię. I udowadnia, jak bardzo karkołomne jest to zadanie. Główną bohaterką jej ambitnego debiutu jest tytułowa fanka. Muriel (Sandrine Kiberlain) to samotna rozwódka; ma dwoje nastoletnich dzieci, pracę w salonie piękności i lekką obsesję na punkcie Vincenta Lacroix (Laurent Lafitte), francuskiego piosenkarza. Jeden z pokojów w jej mieszkaniu jest wypełniony plakatami, płytami, książkami, gazetami oraz rozmaitej natury bibelotami, świadczącymi o jej głębokim i długim – bo dwudziestoletnim – przywiązaniu do Vincenta. Nikt nie traktuje jej jednak jak groupie. Klasa Muriel budzi szacunek, więc jej wizyty za koncertowymi kulisami są częste, a znajomość z Vincentem – jawna. Punktem zwrotnym w historii będzie jednak moment, w którym to zdesperowany gwiazdor zapuka do drzwi swojej fanki.


    
Scenariusz filmu Herry jest napisany z poszanowaniem dla zasad trzyaktowej struktury. Wszystko jest na swoim miejscu, ale historia nie wciąga, bo nie chce się w nią wierzyć. Vincent niefortunnie odpycha swoją partnerkę w czasie kłótni, zabija ją, po czym decyduje się poprosić Muriel o pomoc w pozbyciu się ciała. Pomysł to nieco absurdalny, psychologicznie i behawioralnie nieuzasadniony. Herry uznała go jednak za świetną ideę. W jej i Vincenta mniemaniu ciąg dalszy miał był prosty i w swojej prostocie genialny. W obu przypadkach się nie powiodło. Vincent siwieje z dnia na dzień, ciało zostaje odnalezione, rozpoczyna się śledztwo. Wraz z nim na pierwszy plan wysuwa się dwoje francuskich funkcjonariuszy, którzy swoje małżeńskie brudy zwykli prać na forum publicznym. Możemy się domyślać, że Coline (Olivia Coté) i Antoine (Pascal Demolon) mieli wnieść do filmu element komizmu, by historia Vincenta i Muriel nie ugięła się pod ciężarem dramatycznych zdarzeń. Ich obecność i prywatne kłopoty są jednak trochę jak kwiatek do kożucha. Źle wprowadzone postaci i kiepsko reżyserowani aktorzy przyczyniają się do rozluźnienia napięcia, które powinno wyłącznie rosnąć.



"Fanka" to historia opowiedziana na jednym tonie. Herry stara się zrównoważyć nieprawdopodobny rozwój zdarzeń realistyczną konwencją. Tymczasem wszystko dużo mniej by nas dziwiło, gdyby reżyserka pobawiła się formą. Gdyby uczyniła swój film nieco mniej naturalistycznym, bardziej wyrafinowanym; nie lekkim, ale gęstym od domysłów, lęków, skrajnych emocji. Może wtedy udałoby się zbudować atmosferę, w którą łatwiej byłoby się zanurzyć. To ciągłe gdybanie dowodzi, że w historii jest potencjał. Reżyserce nie do końca udało się go jednak wydobyć. Prześlizgnęła się po powierzchni, a aktorzy nie pomogli jej zajrzeć głębiej, zbudowali w zamian mnóstwo naskórkowych wrażeń. Film przypomina przez to produkcję telewizyjną – zachowawczą, odpowiednią na seans po wieczornym dzienniku, kiedy nie wszystkie dzieci już śpią, a dorosłym jeszcze nie w smak nocne ekscesy.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones